Chodzi oczywiście o halloween. Przez pewien czas zastanawiałam się co robić. Czy zostać w domu czy poznać, zobaczyć inną kulturę. Miałam ...


  Chodzi oczywiście o halloween. Przez pewien czas zastanawiałam się co robić. Czy zostać w domu czy poznać, zobaczyć inną kulturę. Miałam mętlik w głowie bardzo długo i rozgraniczyłam to sobie w pewien sposób. Chodziło o to by zobaczyć co to tak naprawdę jest, jak to wygląda w kraju, gdzie obchodzi się to od lat i jest to jak najbardziej normalne. Miałam pewne wyobrażenia, sugerowałam się bardzo filmami amerykańskimi, gdzie zdecydowanie króluje przerost formy nad treścią i właśnie tej "formy" trochę oczekiwałam. Rzeczywistość okazała się inna niż przypuszczałam. Żałuję tylko, że tak mało zdjęć zrobiłam...

  Aurelia była podekscytowana od  samego rana, Obudziła mnie śpiewając piosenkę
" halołiiin, halołiiin, będzie skraszny sskróóój, i wiaderko nie do piasku, nieeee" . 
Obiecałam jej makijaż na buźce jak słońce pójdzie spać.  


   Po serii wczorajszych triumfów, gdzie potrafiłam się dogadać z urzędniczką i gdzieś tam w sklepie, dziś przyszedł dzień porażki. Tak dok...


   Po serii wczorajszych triumfów, gdzie potrafiłam się dogadać z urzędniczką i gdzieś tam w sklepie, dziś przyszedł dzień porażki. Tak dokładnie, przecież zimny prysznic jest wskazany właśnie w takich sytuacjach, żeby się w głowie nie poprzewracało.  Miejscem klęski była poczta.   Najpierw sprawdziłam sobie jak jest "koperta", przy okienku poprosiłam o nią:
 - Can I have envelope?
- sorry?
- paper case for letter (przygotowałam sobie tą odpowiedź wrazie niepowodzenia, miałam nadzieję, że się nie przyda)
- ooo, envelope?
 (damn! no przecież powiedziałam.. i to tak jak ona)
\Potem było gorzej, bo chciałam list z potwierdzeniem odbioru. Wpisałam to w tłumacza, mam nadzieję, że dobrze zrozumiał, bo dostałam jakiś paragon, ale nie potrafiłam już zapytać czy kiedy list zostanie dostarczony to dostanę wiadomość o tym. No nie potrafiłam znaleźć odpowiednich słów. Pustka w głowie, koniec, finito.
  Potem papier na który czekałam został zle wypełniony, a zaraz zaczną się urlopy. Cholera, muszę kombinować.


 Poniżej kilka zdjęc mojego dzisiejszego obiadu. Zapiekanka!



Pare razy w tygodniu (albo raz) przyjeżdża babeczka sprzedająca jajka ze wsi. Wbrew pozorom są tańsze niż sklepowe i na pewno to razy lepsze. Zaintrygowały mnie te zielone. Mają podwójne żółtka ;)


   Kiedy wracam myślami do Polski mam w głowie wiele obrazów. Tak naprawdę tam jest moje, nasze miejsce na Ziemi. Nie potrafię wyobrazić so...

 
 Kiedy wracam myślami do Polski mam w głowie wiele obrazów. Tak naprawdę tam jest moje, nasze miejsce na Ziemi. Nie potrafię wyobrazić sobie, że zostaję w Walii na długie lata. Owszem jest piękna i w pewnym stopniu fascynująca, ale tak bardzo odległa mojemu sercu. Marzę, że przez czas spędzony tutaj odłożymy wystarczająco by znowu "zacząć" w rodzimym kraju, wśród najbliższych. Tak na spokojnie, bez stresu.
  Bardzo tęsknię za domem, znajomymi miejscami i gadaniu o niczym. Brakuje mi wpadania bez zapowiedzi do babć, puszczając Bubkę pierwszą by wbiegła do kuchni z radosnym "już jesteeem! przyszłam!". Wtedy wszystkie nawet najbardziej zawzięte dyskusje, jak przekręcony kanał pilotem zmieniały się w równie pełne euforii " ooooo! dzień doooobry! " :)). Jak cioteczki przychodziły po malucha by zabrać na plac zabaw, czasem na noc, a potem opowiadały jakie do podboje były. Z innej strony działka. Pamiętam jak się obawiałam zostawić ją tak daleko, a okazało się, że to najfajniejsze miejsce do  zabaw jakie sobie dziecko może wymarzyć. To basenik z wodą, albo jeszcze lepiej z kolorowymi kulkami, innym razem  rowerek, a jeszcze innym zabawy w piaskownicy wypełninej po samo niebo zabawkami. Ponadto całkiem blisko koleżanka Martynka. Czego chcieć więcej?

Ulubione pamidorki Aurelki. To był strzał w dziesiątkę. Smakują niemal jak cukierki, są takie słodkie. Mam nadzieję ( Bubka zapewne jeszcze większą), że w przyszłym sezonie będzie ich równie dużo.

Już powoli przyzwyczajam się do tego miejsca. Coraz bardziej mi się tu podoba, choć nadal trwam w szoku kulturowym. Jak bardzo...






Już powoli przyzwyczajam się do tego miejsca. Coraz bardziej mi się tu podoba, choć nadal trwam w szoku kulturowym. Jak bardzo ludzie mogą się różnić?! Tutaj jest świat jakiego nie znałam. Jedne rzeczy naprawdę podziwiam np. otwartość i wszędobylskie uśmiechy, kiedy spotkasz się z kimś wzrokiem, możesz być pewny, że zakończy się  do usmiechem lub jakimś miłym  słowem. Tutaj ludzie mają do siebie duży dystans, to jest fantatyczne. Puby tętnią życiem, ludzie przychodzą tam w kazdy weekend i przy każdej okazji. Osoby w średnim wieku, a nawet dziedki czują się tam jak ryby w wodzie. Są dość głośni (weseli), tańczą i rozmawiają bardzo energicznie. Często jest tak, że młodzi przy nich siedzą jak mysz pod miotłą, tak przyćmiewają ich swoim blaskiem.




  Kraina deszczowców wcale nie wdaje nam się we znaki. Pogoda jest piękna, ciągle świeci słońce i jest ciepło. Tak bardzo obawiałam się ...



  Kraina deszczowców wcale nie wdaje nam się we znaki. Pogoda jest piękna, ciągle świeci słońce i jest ciepło. Tak bardzo obawiałam się tej aury przed przyjazdem, że bardzo miło się rozczarowałam. Wprawdzie nie wiem jak będzie kiedy rozhula się jesień, ale obecnie jest fantastycznie i życzę sobie takiej pogody codziennie. Jednakże jesień przyjdzie i jest to więcej niż pewne. W związku z tym życzliwi ostrzegają przed zmorą brytyjskich wysp, o której nawet mi przez myśl nie przyszło. Naprawdę nigdy nie słyszałam, żeby ktokolwiek narzekał na to, co dzieje się po ochłodzeniu powietrza. Otóż kiedy na dworze robi się zimno, a w domach jest znacznie cieplej przywędrowują niechciani - a jakże, goście. Obleśne i zdecydowanie większe niż chciałby ktokolwiek glądać, włochate i megaszybkie pająki.  Podobno bardzo ciężko je złapać i są wielkości niecałej dłoni. Wchodzą oknami, szparkami i innymi cienkimi zakamarkami. Niemal każdy już takiego widział, ale ja jeszcze nie, i nie chce! nigdy.  Usłyszałam o sposobie z kasztanami. Obrane kładzie się na oknach i innych miescach gdzie mogą przejsc. Podobno to działa, więc pozbierałam kasztany i to już było wyzwanie, bo pod kasztanowcami same skorupki i zdechłe liście... ktoś mnie uprzedził.

  Drugą zmorą są być ślimaki. Wielkie, obślizgłe i nie mają skorupek. Kiedy Kasia mi o tym opowiadała uśmiałam się mówiąc, że u nas na Koronowskiej też było ich pełno. Niektóre były śliczne, centkowane. Napradę uważałam, że są śliczne, wyjątkowe.
Obsługiwane przez usługę Blogger.