Już powoli przyzwyczajam się do tego miejsca. Coraz bardziej mi się tu podoba, choć nadal trwam w szoku kulturowym. Jak bardzo...

Nasze miasteczko i okolice

0 Comments





Już powoli przyzwyczajam się do tego miejsca. Coraz bardziej mi się tu podoba, choć nadal trwam w szoku kulturowym. Jak bardzo ludzie mogą się różnić?! Tutaj jest świat jakiego nie znałam. Jedne rzeczy naprawdę podziwiam np. otwartość i wszędobylskie uśmiechy, kiedy spotkasz się z kimś wzrokiem, możesz być pewny, że zakończy się  do usmiechem lub jakimś miłym  słowem. Tutaj ludzie mają do siebie duży dystans, to jest fantatyczne. Puby tętnią życiem, ludzie przychodzą tam w kazdy weekend i przy każdej okazji. Osoby w średnim wieku, a nawet dziedki czują się tam jak ryby w wodzie. Są dość głośni (weseli), tańczą i rozmawiają bardzo energicznie. Często jest tak, że młodzi przy nich siedzą jak mysz pod miotłą, tak przyćmiewają ich swoim blaskiem.






 Dla tubylców każdy problem zamienia się w "no problem" i przeszkody, które wydają się być zbyt wysokie stają się nic nie zaczącymi błahostakmi.  Brytyjczycy bardzo dużo swojej energii poświęcają na pomoc charytatywną. Całe mnóstwo wolontariuszy pracuje w "charity shop'ach" (sklepy charytatywne), które tak naprawdę wspomagają niemal wszytskie tematyki: szpitale, zwierzęta, weterani wojenni, osoby z jakimś konkretnym schorzeniem, domy dziecka ect. i tych sklepów jest od groma. W samym Welshpool jest chyba ze 20, a to małe miasteczko. Na każdym kroku spotkasz jakąś organizację, dziś dostaliśmy list z kartkami i notesikiem z Czerwonego Krzyża, możemy wysłać  5 funtów.  Dla Brytyjczyków pomaganie to ważna część życia. 






. Ale są też rzeczy, które ciężko mi przełknąć np. beznadziejne ubieranie dzieci,  bynajmniej nie chodzi mi o dobranie kolorów czy fasownów, które wyszły już z obiegu w latach 90-tych, nic z tego( nie wiem czy tak jest, tak sobie palnęłam). Chodzi mi o nie dostosowywanie ubioru do pogody. I tutaj prosty przykład : idę sobie z Bubką do pobliskiego marketu po mięsko, pogoda jest raczej niesprzyjająca, jest chłodno co najmniej na cieńszą kurtkę i wieje na co najmniej bawełnianą czapeczkę na uszy. Mnie było zimno, zimno było także rodzicom bliźniaczek, którzy ubrani byli  kurtki. One jednak miały krótkie spodenki, klapki i bluzeczki na ramiączkach, jak w lato. Nie, nie byli samochodem. Obok stała dziewczynka w letniej sukience z odkrytymi ramionami i gołymi nogami, a jej babcia była - a jakze - w kurtce. Artur opowiadał o babce, która niosła kilkumiesięczne dziecko w samych bodych, bez czapki, z gołymi sinymi od zimna nóżkami. Tutaj tak jest. Poprostu...  























You may also like

Brak komentarzy:

Obsługiwane przez usługę Blogger.