Na zewnątrz zrobiło się chłodniej, trochę nawet jesiennie przy okazji zimnego wiatru i słonecznej aury. Szybko okazało się, że Aurela w try...

Pierwszy dzień w przedszkolu

0 Comments
 Na zewnątrz zrobiło się chłodniej, trochę nawet jesiennie przy okazji zimnego wiatru i słonecznej aury. Szybko okazało się, że Aurela w trymiga wyrosła ze wszystkic butów jakie ma w szafie, jedynymi pasującymi są sandały i papcie, które kupiłam jej przy okazji przedszkola. Naprawdę jestem zdumiona jak to się nagle stało, bo przecież jeszcze dwa tygodnie temu, a może 1,5 były jej dobre wszystkie pary. Trzeba było wybrać się na poszukiwania odpowiednich nanożników. Z pomoca przyszła Bunia i Bubka zaopatrzona została w porządne jesienne buciorki i płaszczyk. Ach.. normalnie rośnie w oczach ten nasz szkrab.

W tle przedszkole, przechodzimy obok niego kilka razy dziennie, ale teraz nagminnie sprawdzana jest klamka. W końcu to wrota do krainy dzieci... / Zdjęcie robione pod wieczór tego samego dnia. Ciężko było ją odciągnąć...


 Dziś był pierwszy dzień adaptacyjny w przedszkolu, Paula gapa poszła jeszcze wczoraj, ale szybko odprawiono nas z "kwitkiem" na jutrzejszy dzień. Ubrałam ją najpiękniej jak potrafiłam i wyruszyłyśmy po nowe przygody.  

Bubka została przydzielona do grupy "muchomorków", a jej znaczek to misiu, który niestety się odkleił. Będzie dzieliła swoją szafkę przez kilka dni ze śliweczką. Słodkie, prawda? ;)
Gdy weszłyśmy do sali dziecko natychmiast dorwało się do kredek i kolorowało przez chwil kilka. Później na dywanie samochody, klocki. Generalnie świetnie sobie radziła sama, tylko czasem, bardzo rzadko spoglądała szukając mnie wzrokiem. Myślę, że spokojnie mogłoby mnie tam nie być, ale cieszę się, że mogę ją obserwować i napełniać się dumą nad własnym małym skarbem. To naprawdę fantastyczne uczucie.
 Była jedna dziewczynka, która bardzo źle zareagowała na przedszkolną sytuację. Dużo obcych ludzi, zwłaszcza dorosłych nadskakujących nad swoimi dziećmi co w naprawdę małej sali dawało dość przytłaczający efekt. Bardzo mocno płakała, nie mogła się uspokoić, ale jej tata stanął na wysokości zadania. Wspierał, tłumaczył, a kiedy łzy przestały płynąć  ( na kilka minut) momentalnie wycofywał się i obserwował z odległości. Uważam, że to najlepsze zachowanie w takiej sytuacji. Zaśmiałam się, kiedy Aurelii wytarł babola, bo poszła powiedzieć tamtej dziewczynce, żeby sie nie martwiła. Tak sie przejęła, że jej ten babol poleciał, ja tego nie widziałam, ale ten pan owszem. i naprawił sytuacje.

 W pokoju obok była kawa zbożowa i pączki domowej roboty. Uległam wychowawczyni grupy i poszłam, żeby sprawdzić jak boba zareaguje na moją nieobecność.  Herbat już żadnych nie było, więc żeby nie siedzieć jak taki tępak to wzięłam tą kawę. Czułam się trochę obserwowana, choć pewnie tak nie było. W rezultacie wypiłam pół tej obrzydliwej kawy. Naprawdę była obrzydliwa! Jak ja nienawidzę kawy, każdej. żadnej, nie lubię. Cierpiałam męki straszne, mam nadzieje, że nikt nie widział moich grymasów i otrząśnięć. Musiało to wyglądać śmiesznie,  starałam się zachować pokerową minę, nie zawsze się udało. Na szczęście były te przesłodkie pączki. Jeden skutecznie usunął ohydny posmak raz na zawsze. Never again!
  Przy okazji obok panie debatowały nad posłaniem dziecka do przedszkola i jedna strasznie przeżywała  :
nooo, ja to teraz będę miała przechlapane. Wiecie, do teraz miałam opiekunkę, rano sobie wstawałam, robiłam co chciałam i nic mnie nie obchodziło, zatrzasnęłam drzwi i tyle. Nawet nie słuchałam jęczenia tylko uciekałam. Śniadania nie musiałam robić, nie budziłam, nie było też presji na takie wracanie do domu, bo coś tam. <uwaga> nie musiałam się nimi opiekować. A teraz to wszystko będę musiała robić,  ubierać i wracać normalnie, bo może im coś w przedszkolu sie stanie. wiecie jak jest. No ale chce, zeby jak najdłuzej spały, to wiecej zrobie... ale bede musiała wczesniej wstawać...".   Dziwne trochę, ale od razu w myślach mi się pjawiło " w końcu będziesz musiała być MAMĄ, a nie panią co urodziła". Łatwo osądzać ludzi na podstawie jednego dialogu, prawda?

   Wróciłam do sali, okazało się, że położyli dzieciakom pączki i kompot, Aurelię przyłapałam na pałaszowaniu, choć wszystkie dzieci już dawno musiały skończyć, bo bawiły się na dywanie. Wszystko wyczyściła, co by się miało zmarnować. Znowu do zabawy, i faktycznie świetnie sobie radzi sama. Dorosła już do roli przedszkolaka niemal w 80%. No i potwierdziły się słowa Buni, że będzie dziecko wyjadało z talerza innym. Choć to miał być żart, wydarzyło to się w stu procentach. Bubsko szukało niedojedzonych pączków i pałaszowała jak gdyby to były jej. Jakoś naturalnie jej to wychodziło i nikogo poza mną to nie obeszło.



Jutro kolejny dzień adaptacyjny.  Dziś na obiad pyszny gulasz, a po nim będzie spacerek z ciateczką Pati ;)


You may also like

Brak komentarzy:

Obsługiwane przez usługę Blogger.